wtorek, 14 lipca 2015

Prezeska Dziwaczka



Ostatnio nie aktualizowałem bloga, bowiem byłem zajęty dwoma literackimi projektami. Na szczęście w sukurs po raz kolejny przybył Konrad T. Lewandowski, który tym razem odsłania kulisy swojego konfliktu z prezeską warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jak zwykle gorzko, zabawnie, ale w pewien sposób pouczająco. Zachęcam do lektury! PS: Kto jest ciekawy, jak wygląda sprawa z perspektywy samej zainteresowanej, odsyłam na jej bloga

Przynależność do tzw. stowarzyszeń twórczych zawsze jawiła mi się szczytem absurdalnego obciachu. Uważam te instytucje za relikt z czasów PRL, kiedy to literatom przysługiwały deputaty węglowe, dodatki mundurowe, talony na samochody i kartki na atrament. Wtedy musiało być jasno określone kto jest literatem, komu się ów przydział należy i kto ma się stawić na pochód pierwszomajowy pod budującym transparentem, typu „ZLEP LEPI DO PZPR”. Mimo blisko czterdziestu książek w dorobku mógłbym dołączyć do tego towarzystwa tylko w ostatnim stadium demencji i wypalenia twórczego.
Wszakże ostatnio wieloletnia znajoma została wybrana prezeską oddziału warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, dając kolejny dowód, że ludzie tworzący tę instytucję mają zbiorowo nie po kolei, skoro wybrali kogoś takiego, by ich reprezentował.
Pani Prezes słynie wygadywania głupot oraz wypisywania głupot (przykładów zadufanego bełkotu i obłudy pełno na jej blogu), a także głupiego zachowania. Pamiętam epizod ze wspólnej podróży dziennikarskiej po wschodnim Mazowszu, kiedy to tropiliśmy lokalną miejską legendę, zbierając jej kolejne wersje i starając się dociec, jak było naprawdę. Poszukiwania te zaprowadziły nas baru typu mordownia w małym miasteczku, gdzie napotkaliśmy wygadanego oryginała, erotomana gawędziarza, który obszernie rozwodził się na temat swojego onanizmu.
Przysiedliśmy się, postawiliśmy mu piwo i zaczęliśmy drążyć temat w interesującym nas kierunku. Oryginalny erotoman w pewnej chwili zbystrzał i oznajmił, że powie wszystko, ale tylko mojej towarzyszce, ja mam odejść od stołu. Przyszła Pani Prezes na ów warunek natychmiast przystała, nie bacząc, że popełnia grubą nielojalność. Oprócz nielojalności wykazała się ona także głęboką nieznajomością obyczajów panujących w barach typu mordownia, gdzie krawatów się nie nosi, ale obowiązuje tzw. charakterność. Konkretnie, w tym przypadku zasada, że cudzych kobiet się nie zaczepia, ale kobieta bezpańska jest do wzięcia i kto pierwszy ten lepszy!
Kiedy tam weszliśmy, stali bywalcy musieli założyć, że jesteśmy parą (choć nigdy nią nie byliśmy) i tak nas traktować. Kiedy jednak przyszła Pani Prezes ostentacyjnie zdystansowała się ode mnie, w oczach obecnych stała się kobietą bezpańską, która przyszła do baru szukać towarzystwa mającego ukoić jej życiową samotność. Najpierw więc onanista gawędziarz ujrzał oczami duszy otwierające się przed nim bramy raju i zbawienie od mozolnych prac ręcznych, a chwilę później zgłosił się cały szereg amantów w swoim mniemaniu znacznie bardziej przystojnych i męskich…
Nie minęło piętnaście minut gdy Pani Prezes In Spe uciekła z tego baru w dzikim popłochu, porzucając na stole telefon komórkowy i notebooka, które musiałem potem odzyskiwać. Wytłumaczyć, dlaczego tak się stało, sobie nie dała. Ona nie popełniła żadnego błędu, ależ skąd! Tylko przypadkiem trafiła między prowincjonalnych buców, którzy prawdziwej damy uszanować nie potrafili! Zawsze to wszyscy wokół niej są winni, głupi, małostkowi i nieudaczni - tylko nie ona. Nigdy ona! To bardzo ważny rys charakteru Pani Prezes, który proszę sobie zapamiętać.
Z tą cechą charakteru idzie w parze całkowita niezdolność do przyjmowania krytyki. Najpierw jest wyparcie, potem totalna małpia histeria. Konstruktywnej dyskusji nie ma nigdy. Jak się 20 lat znamy, Pani Prezes opinie krytyczne przyjmowała tylko w postaci zachwytów z zastrzeżeniami, tzn. góra jednym zastrzeżeniem na trzy zachwyty. Jednak trudno o nie, gdyż publicystką i pisarką jest mierną. Zawsze pisała zaledwie poprawnie, topornym stylem, zupełnie bez polotu, na dodatek z wiekiem stając się coraz mniej samokrytyczna. Przez większą część naszej znajomości funkcjonowaliśmy w różnych niszach literackich, więc nie wchodziliśmy sobie w drogę, ale kiedy przyszło nam pracować razem, zrobił się problem.
Ponieważ jestem przez Panią Prezes od lat obgadywany na jej blogu, pora przedstawić stanowisko drugiej strony. Poróżnił nas reportaż o mojej powieści Anioły muszą odejść, który Pani Prezes jako dziennikarka telewizyjna podjęła się zrobić. Dałem jej tę książkę miesiąc wcześniej, ale ona nie znalazła czasu by ją przeczytać. Zamówiła tylko kamerę z obsługą i hajda w teren! Oczywiście nie znając tematu zrobiła bzdurny reportaż, co wytknięto jej w redakcji, kiedy pokazała tam nakręcony materiał. Broniąc się przed zarzutami, zaczęła się tłumaczyć, że to dlatego tak źle wyszło, że „książka Lewandowskiego jest taka głupia, a i sam Lewandowski też idiota”. (Nielojalność to jej trzecie imię).
Skąd ja to wiem? Od niej samej. Powiedziała mi bez najmniejszej żenady, że jest tak wybitną profesjonalistką, że nie musi znać książki, o której mówi w telewizji, zachęcając widzów, aby ją czytali... I gdybym to ja nie był grafomanem, ów reportaż na pewno wyszedłby świetnie. Przyznaję, że tego było mi już za wiele. Pani Prezes usłyszała klasyczną wolską wiązankę, wygłoszoną mową Wiecha, której głównym sponsorem było słowo „idiotka”.
Po jakimś czasie ochłonąłem i postanowiłem nie chować urazy. Cóż z tego, kiedy Nielojalność już piąty rok chodzi niesyta zemsty i nakręca się coraz bardziej. Wspólni znajomi zaczęli więc wykorzystywać mnie do przekazywania wiadomości, których sami bali się powiedzieć jej prosto w oczy (np. że w ostatniej książce, którą wydała są poważne błędy stylistyczne i fabularne). Bo ja u Małgorzaty Karoliny Nielojalności i tak już bardziej przechlapane mieć nie będę…
Tak, to ja jestem Przerośniętym Krasnalem Ogrodowym, na którego, na jej blogu regularnie wylewane są pomyje. Bawiło mnie to, nie pozostawałem dłużny, w zamian wysyłając SMS-y, ale podczas ostatniej akcji Pani Prezes spuściła swą myślową biegunkę o jeden most za daleko.
Chociaż uważam, że tzw. stowarzyszenia twórcze nie różnią w sposób istotny od stowarzyszeń klaunów (zamiast nosa z czerwonej piłeczki jest legitymacja), to jednak dotąd zakładałem milcząco, że o jakieś interesy twórców się tam jednak dba. Tymczasem czytam oto, że Pani Prezes w sporze autor – wydawca, bierze stronę wydawcy, serdecznie życząc mnie, aby mi się w kłopotach noga powinęła. Pani Prezes warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich bez najmniejszej żenady, publicznie ogłasza, że autorzy walczący w sądach o swoje to żałosne, śmieszne głupki. Na żadną pomoc Stowarzyszenia liczyć nie mogą, ani prawną, ani medialną, ba, trzeba jeszcze ich wyszydzić, podstawić im nogę, poklepać po plecach niesolidnych wydawców.

Małgorzata Karolina ma na trzecie Nielojalność, to już wiemy. Jednak pisarze, który wybrali ją na swą rzeczniczkę muszą mieć zbiorowo zryty beret - co było do udowodnienia!
Konrad T. Lewandowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz