poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Relacja (z) Kijowa




Korespondent Warcisław Radziwowicz donosi

Ukraińskie władze twardo trwają przy stanowisku, że decyzja sprzed pół roku o zakazie filmów z Gérardem Depardieu była słuszna. Dodają przy tym, że nie mają nic przeciwko produkcjom z jego udziałem, a jedynie samej obecności aktora; ich zdaniem „był zbędny w większości filmów, a jego gra tylko zaniżała poziom”. Wydawało się, że praktycznie nie ma różnicy między zakazem pokazywania filmom z kontrowersyjnym aktorem a samym zakazywaniem aktora. Wszyscy byli w błędzie. Ukraińcy zdecydowali się udowodnić, że ich decyzja nie tylko nie godzi w kulturę, lecz przeciwnie – stanowi dla niej orzeźwiający łyk.
            Przez kilka miesięcy w baraku na terenie jednostki wojskowej działało studio filmowe z prawdziwego zdarzenia. Najwybitniejsi ukraińscy filmowcy wzięli na warsztat słynne filmy z udziałem nieszczęsnego aktora, po czym je przemontowali, a jego samego cyfrowo usunęli. Kijów przez ten czas umiejętnie dawkował napięcie, zdradzając niektóre szczegóły z prac. Jednocześnie dzielnie odpierał ataki, że wyretuszowanie konkretnej postaci, która straciła łaski, bardzo przypomina praktyki radzieckie.
            Jak wielką wagę przyłożono do tego przedsięwzięcia, najlepiej świadczy to, że zarówno sam barak, jak i filmowcy byli pod nieustanną całodobową kontrolą. Ukraińcy bardzo troszczyli się, żeby efekty prac nie wypłynęły przed premierą. Rosyjscy szpiedzy mieli twardy orzech do zgryzienia, ale się nie poddawali. Jednemu z nich nawet udało się ofiarnie wynieść z baraku pendrive’a, ale został schwytany przy szlabanie. Nagranie z jego zatrzymania to jedyny materiał filmowy, jaki przed festiwalem w Kijowie ujrzał światło dzienne. Obecnie scena z przeszukania biednego agenta SWR robi furorę na portalach gejowskich.

***

W mroźny lutowy wieczór udałem się wraz z kilkudziesięcioma innymi korespondentami zagranicznymi do gmachu opery kijowskiej, gdzie zorganizowano uroczystą premierę filmów w nowej wersji. Ukraińcy musieli być pewni sukcesu, gdyż nie zwracali uwagi obecność Olga – korespondenta Извистии. Dostrzegłem go już przed hotelem, gdy przyjaźnie pomachał mi ręką; stał w czapce uszance, z butelką wódki wystającej z kieszeni płaszcza i palił – jakżeby inaczej – Беломорканалы. On również zrozumiał, że w ten wieczór może pozwolić sobie na chwilową rezygnację z incognito.
            Festiwal otworzył 1492: Wyprawa do raju. Jak opowiedzieć historię odkrycia Ameryki bez Krzysztofa Kolumba? Nowa wersja jest dużo krótsza i skupia się na prześladowaniach religijnych w Hiszpanii za Izabeli Kastylijskiej. Odkrycie Nowego Świata jest tylko gdzieniegdzie wspomniane. Film jest mroczny, okrutny i pozbawia nadziei, że cokolwiek może zmienić się na lepsze. Włodarze popełnili błąd, wyświetlając go jako pierwszy. Być może mieli nadzieję, że widzowie przeżyją swoisty katharsis, osiągnęli jednak tyle, że sala kinowa znacznie się przerzedziła. Ja zostałem, gdyż Oleg poczęstował mnie wódką.
            Nowy Hrabia Monte Christo w pierwszych kilkudziesięciu minutach niczym nie różni od oryginalnej wersji. Pewnie dlatego, że młodego Edmunda Dantesa grał w nim co prawda Depardieu, lecz nie Gérard, a Guillaume – jedyny syn kontrowersyjnego aktora. Co Depardeu młodszy myślał o Putinie, tego nigdy się nie dowiemy, gdyż zmarł w 2008 roku. (W ostatniej chwili, żeby nie palnąć czegoś głupiego o nowej polityce imperialistycznej Rosji). Pewnie dlatego Ukraińcy zdecydowali się go oszczędzić.
            Miniserial w ukraińskiej wersji przypomina w wymowie Wszystko gra Woody’ego Allena. Również i tutaj mamy zbrodnię bez kary. Przeciwnicy Dantesa do końca cieszą się szczęściem, a nieszczęsny kapitan Faraona umiera na wyspie If. Oryginalne spojrzenie na powieść Dumasa i wyłamanie się ze schematów spotkało się z aplauzem publiczności. Nawet Oleg nic nie skomentował, musiał tylko podczas przerwy wymknąć się po nową butelkę. Dlatego spóźnił się nieco na następny seans.
            Później tego żałował. Nędznicy bez Jana Valjean nic nie tracili. Film skupia się śledztwie ponurego inspektora Javerta, który przez lata ściga Cosettę. Trudno nie kibicować dzielnej dziewczynce, która sama (!) wykupiła się od okrutnych Thénadierów, a potem dzięki własnej wytrwałości (choć trochę i szczęściu – nie wiadomo do końca, jak udało się jej samej przedostać przez mury klasztoru) szczęśliwie wychodzi w finale za mąż. Film stanowi hymn ku czci indywidualizmu; skoro nawet mała dziewczynka bez żadnej pomocy zaszła tak wysoko, to znaczy, że nikt nie ma wymówki. Bezcenna jest też scena z genialnym jak zwykle Johnem Malkovihem, który w szpitalu informuje matkę Cosetty, że ta nigdy nie zobaczy córki. Została w niej obnażona cała nieczułość Javerta, który przez większość rozmowy nie patrzy na matkę i wygląda, jakby swoje słowa kierował do kogoś nieobecnego.
            Po tym pokazie wspólnie z Olgiem napiliśmy się wódki. Nieprawda, że Беломорканалы są takie mocne.
            Ta zaprawa nam obu wydawała się konieczna przed kolejnym pokazem. Czysta formalność Giuseppe Tornatore w oryginalnej wersji opowiadała o nocy w pewnym prowincjonalnym posterunku policji. Został na niego odstawiony jakiś obszarpaniec, który w toku akcji okazał się słynnym pisarzem Onoffem. Jak miałby wyglądać ten film bez samego Onoffa? Okazało się, że… niepokojąco.
            Nowa wersja Czystej formalności to historia szefa posterunku, który przez noc stopniowo osuwa się w obłęd. Zapewne znudzony dyżurem zaczyna sobie przypominać fragmenty książek ulubionego pisarza Onoffa. Najpierw je cytuje, a potem prowadzi monolog o nich i o samym pisarzu. W pewnym momencie traci poczucie rzeczywistości; zaczyna sprawiać wrażenie, jakby uwierzył, że naprawdę rozmawia z Onoffem! Widzowie byli pełni uznania dla talentu Romana Polańskiego. Być może to genialny reżyser, ale jeszcze lepszy aktor. Przez cały film wyglądał, jakby naprawdę prowadził z kimś dialog! Szaleństwo pryncypała stopniowo przenosi się na resztę policjantów, którzy w jednej ze scen wymachują pałkami w powietrzu, zupełnie jakby kogoś bili.
            Zawiódł jedynie finał. Wyraźnie zabrakło pomysłu na zakończenie: widzimy jedynie, że zostaje dowieziony nowy aresztant, a policjanci momentalnie się uspokajają. Może twórcy chcieli nam przekazać, że jedynie praca chroni przed szaleństwem? Byłby to wtedy najbardziej pozytywny film z całego festiwalu.
            Oleg osunął się w fotelu i zaczął chrapać. Ja postanowiłem wytrwać. Zapaliłem jeszcze jednego papierosa od Olga (jednak mocne – język mi ścierpł, a wódka się skończyła; będę musiał poczekać, aż wrócimy do hotelu, aby przepłukać usta – Oleg obiecał mi wodę po ogórkach) i spokojnie poczekałem na kolejny seans.
            Ten zakończył się… po kilku minutach. Nowa wersja przygód dzielnego Gala, jak słyszałem, miała mieć coś z TinTina – czyli przygody młodego niepozornego mężczyzny z małym białym pieskiem. Chyba jednak Ukraińcom zabrakło czasu na zrealizowanie tego ambitnego zadania. Zaprezentowana wersja kończy się śmiercią Asterixa, przygniecionego głazem zrzuconym przez Rzymian.
            Już świtało, gdy opuszczałem gmach opery. Olga postanowiłem nie budzić. Podobno za kilka godzin ma być jakieś przedstawienie dla dzieci. Chyba coś w rodzaju stary niedźwiedź mocno śpi?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz